Siegmund Dransweld sołtysem Zakrzowa
www.nto.pl Autor: Beata Szczerbaniewicz
Tego jeszcze nie było - polska wieś wybrała sobie na sołtysa Niemca. Przyjechał z Westfalii.
Siegmund Dransweld: - Nie chciałem się rozpychać łokciami, żeby ludzie nie mówili, że przyszedł zły Niemiec. (fot. fot. Beata Szczerbaniewicz)
Zakrzów - niewielka popegeerowska wioska w gminie Gogolin. 488 mieszkańców. Siegmund Dransweld przyjechał tutaj 11 lat temu z Padeborn w Westfalii i wydzierżawił od Agencji Skarbu Państwa 528 hektarów po byłym PGR. Po polsku umiał tylko "dzień dobry" i "dziękuję". Zresztą dziś też przekręca wyrazy, nie zna gramatyki, myli znaczenia słów...
Kiedy spytać go o hobby, odpowiada, że lubi "skakać na koń" i "płynność", czyli jazdę konną i pływanie. - To moja parka i mój staw - powiedział parę lat temu do chłopaków, by nie łowili ryb w jego stawie. To powiedzenie przeszło zresztą do słownika wsi. Już nie mówi się park Dranswelda, tylko parka Dranswelda. Ale mimo to go wybrali, bo można przekręcać słowa, byle tylko nie przekręcać ludzi. Dransweld mówi o sobie: - Ja jestem taki pan, że co mówić, to robić.
I wszyscy w okolicy powiedzą: to święta prawda.
Urszula Nowak na przykład głosowała na Dranswelda.
- Energiczny, przedsiębiorczy, miły, przyjacielski, chętny każdemu do pomocy. Zapału ma jak mało kto. A poza tym, wie pani, jak ktoś dobrze rządzi swoim gospodarstwem, to całą wieś też dobrze poprowadzi!
- Da sobie radę - uważa Jerzy Tkocz, członek rady sołeckiej. - Jest bardzo otwarty do ludzi, zawsze jak coś trzeba było gdzieś pomóc, on pierwszy był chętny. Ludzie mu zaufali, bo uwierzyli, że zrobi więcej niż poprzednia sołtyska.
Siegmund Dransweld wygrał z nią o jeden głos.
- To nie ja sam, to ludzie mnie namówili, żebym ja startowałem - mówi nowy sołtys. - Na początku nie chciałem. Język mnie hamować, bo ja wiem, że ja nie mówić dobrze. Ale w końcu pomyślałem: może faktycznie mogę coś zrobić dobrego dla wsi. Najważniejszy mój cel to zintegrować wszystkie ludzie. Bo u nas jest podział: na Ślązaków i na tych, co mieszkają w bloken po PGR. Oni się trzymają osobno. A ja nie jestem ani z jednej strony, ani z drugiej, to może mi się uda?
W zebraniu wiejskim uczestniczyły tylko 33 osoby, na Sigiego - bo tak mówią na wsi na Dranswelda - oddało głos 17. Nie wszyscy we wsi są przekonani, że wybór był słuszny. Ci, którzy nie byli na zebraniu, są zdziwieni, ale nie krytykują:
- Dobrze mu życzę - mówi jedna z sąsiadek Dranswelda. - Jest przyjacielski dla wszystkich i bardzo ambitny. Już sam fakt, że na zebranie przyszli ludzie z bloków, którzy wcześniej separowali się od wszystkiego, wart jest zauważenia. Może faktycznie trzeba kogoś z zewnątrz, aby nas zintegrować?
Ewa Wacławczyk, nowo wybrana przewodnicząca rady sołeckiej, daje Sigiemu rok kredytu zaufania:
- Poprzednia sołtyska nie była zła, wiele zdziałała dla wsi, jak pan Dransweld pokaże, co potrafi, to wtedy będę go mogła ocenić - mówi pani Ewa. - A język to nie żaden problem. Ja lepiej mówię po niemiecku niż on po polsku, dogadamy się.
Kiedy Dransweld przyjechał w 1995 roku do Zakrzowa, nie miał pojęcia, że wielu sąsiadów to członkowie mniejszości niemieckiej. Był nawet zdziwiony, że wielu go rozumiało. Trafił tu zrządzeniem losu:
- Kolega wydzierżawił podobny PGR pod Toszkiem, pojechałem do niego w odwiedziny w 1994 - wspomina. - Pracowałem wtedy jako kierownik gospodarstwa rolno-leśnego w Niemczech. No i Polska mi się spodobała strasznie! Ta wasza kultura, ta otwartość! Pomyślałem: jak kolega może, to ja nie jestem gorszy. Tylko miałem mały pech: w 1995 roku nie było już dużego wyboru w Agencja Skarbu Państwa. Jak przyjechałem do Zakrzowa, spodobało mi się, ale to był marzec, na polach leżał śnieg. Nie widziałem, że tu zła ziemia: kamienie, piasek, glina. Potem okazało się, że jeszcze mikroklimat: sucho bardzo. Ekonomicznie to ja wiem, że źle wybrałem, ale nie żałuję, bo ludzie są tu wspaniali.
Kiedy Siegmund przeprowadzał się do Polski, znajomi i rodzina pukali się w czoło.
- Nazywali mnie idiotą, mówili, że szybciej wrócę, niż wyjechałem.
Pierwszym problemem, z jakim musiał się zmierzyć na swoim polskim gospodarstwie, były właśnie kamienie. W PGR-ze nikt o to nie dbał:
- Przez cały miesiąc dziesięciu ludzi je zbierało - opowiada. - Nazbieraliśmy 350 ton. I to nie było wszystko. Co roku jak się orze, wychodzą nowe. Pola były zaniedbane. Ziemia kwaśna, nie reagowała na nawozy. Dałem ją badać: PH było 3,5, a powinno być 7! Zanim ja przyszedłem, wszystko stało dwa lata puste, ile ja tu sypać wapna, potasu i fosforu, sam nie umie naliczyć! Nie było łatwo. Dobrze przynajmniej tyle, że w urzędzie mi wszyscy pomagali, wyrozumiali byli. Jak trzeba było, burmistrz osobiście mi wszystko tłumaczył, co i jak trzeba zrobić.
Pierwsze zbiory były fatalne: 15 kwintali pszenicy z hektara. Teraz ma średnio 55. Przez pięć lat nawet nie marzył o zysku. Przez trzy gnieździł się w jednym pokoju z likwidatorem PGR i zootechnikiem. Owszem, razem z polami wydzierżawił i dworek, który potem wyremontował sobie na mieszkanie. Ale zanim tak się stało, tu były biura, magazyny, świetlica wiejska i knajpa.
- Ja nie chciałem się rozpychać łokciami, aby ludzie źle nie mówili, że przyszedł zły Niemiec, wiem że Polacy są źli na nas za druga wojna - tłumaczy. - Na początku wcale też nie wiedziałem, co ja mogę, musiałem się zorientować. Powiedziałem sobie: przetrzymam, nie potrzebuję wielkie wygody. Dobrze się nam razem mieszkało. A potem likwidator sobie poszedł, zootechnik czasem wyjeżdżał i wtedy przyjeżdżała do mnie żona.
Żona z synami przeprowadziła się z Niemiec dopiero trzy lata później, jak już było wiadomo, że wrócić nie zamierza. Oni też się szybko zakorzenili. Dzieci poszły do szkoły i przedszkola, a papa Dransweld zaczął się udzielać. Trzy lata temu zapisał się do stowarzyszenia Rozwoju Gminy Gogolin, skupiającego przedsiębiorców, i został wybrany na przewodniczącego. Potem - do stowarzyszenia Kraina Świętej Anny, gdzie też wszedł do zarządu.
Należy do dwóch kół łowieckich, bo jednego mu mało. Jesienią dał się namówić, by startować do Rady Powiatu Krapkowickiego. Zebrał 250 podpisów. Musiał wycofać kandydaturę, bo nie wiedział, że polskie prawo wymaga od takiego radnego polskiego obywatelstwa.
By startować do rady gminy wystarczy meldunek - mówi Dransweld. - Na sołtysa paszport też nieważny. Sprawdziłem tym razem dokładnie!
Jak przyznaje Urszula Nowak, ludzie we wsi początkowo byli nieufni wobec Niemca.
- Ludzie się dziwili: jak to? Od nas tam wszyscy jeżdżą, a ten do nas przyjechał ziemię uprawiać? - opowiada pani Urszula. - Też myślałam, że szybko stąd wyjedzie. Ale on najpierw dzierżawił tę swoją ziemię, a potem ją kupił, co niektórzy też mu za złe mieli. Bo jak to? Niemiec - polską ziemię? Ale on umie sobie ludzi zjednywać. I nie jest pamiętliwy, nawet jak mu ktoś tam kiedyś coś przykrego powiedział, się nie gniewa. Na pewno nie było mu łatwo się tu zaaklimatyzować. Pamiętam, jak przyszedł do nas pierwszy raz, zaprosiliśmy go na świniobicie. Gadaliśmy na migi. Potem, jak już przyjechała do niego żona z dziećmi, to chłopcy szybko nauczyli się po polsku, oni byli jego tłumaczami. Ja go szczerze podziwiam za wszystko, co robi.
A to dopiero początek. Dransweld mówi o świetlicy dla młodzieży, ale jego "konik" to agroturystyka.
- Nasz Zakrzów - taka piękna wieś, każdy, kto zobaczyć - zakochać się tak jak ja! - przekonuje z zapałem. - Jakby tu poprowadzić ścieżka rowerowa dla tych, co jadą na Góra Święta Anna, każdy się zatrzyma. Mamy zamek, stawek, park, tu trzeba by jeszcze zrobić taki punkt, aby turysta mógł zjeść, napić się... Ja wiem, że można na to wziąć pieniądze z Unii Europejskiej, tylko trzeba mieć stowarzyszenie i napisać dobry projekt. I my to zrobimy. Jeszcze usłyszycie o naszym Zakrzowie!
1 CHF = 4,58 PLN
1 USD = 3,93 PLN